Do domu weszła, również dziewczyna o bujnych lokach, uśmiechnięta od ucha do ucha. Podeszła do nas, przedstawiając się:
- Hej! Jestem Danielle.
Ja i Zayn też się przedstawiliśmy.
- To jak? Idziemy na miasto? - spytała Perrie.
- Taak! - krzyknęłam z Eleanor i Danielle.
- Co?! - spojrzeli na nas chłopaki. - A co z nami?!
- Nie wiem. Może... nie wiem. Wymyślcie sobie coś. - powiedziałam i z dziewczynami odeszłyśmy od nich. Nasz cel... galeria handlowa. Chodziłyśmy 3 godziny po sklepach. W końcu usiadłyśmy w kafejce. Zamówiłyśmy po kawie i ciastku.
- Mm... jak myślisz, czemu był ten pożar? - spytała El z pełną buzią, co mnie lekko rozśmieszyło.
- Nie mam bladego pojęcia. - powiedziałam, naśladując ją.
Po konsumpcji zostawiłyśmy torby z zakupami u Perrie. Zadzwoniłam do Zayna.
- Gdzie jesteście? - spytałam.
- Park, a ja w ciemnej uliczce.
- Co?!
- Ciemna uliczka? Towar? - zaśmiał się.
- Aaa! No okey, to my idziemy do parku. - powiedziałam i rozłączyłam się.
Wyszłyśmy z kamienicy, w której mieszkała blondynka i udałyśmy się do parku.
Podczas drogi zauważyłam, że ktoś nas śledzi. Tak, to są ci, którzy szli za mną i Zaynem! Na szczęście dołączyłyśmy do reszty. Louis podał mi paczkę z papierosami. Wzięłam jednego. Usiadłam na ławce, zaciągając się z uczuciem. Zauważyłam, że Louis na mnie patrzy. Zdezorientowana spytałam:
- Louis? Czy mam coś na twarzy, że tak na mnie patrzysz?
- Yyy! Taak?! Oczy, nos, usta! - zaśmiał się głośno, a reszta poszli w jego ślady.
Nagle to ja się zapatrzyłam, ale w kompletnie inny punkt.
- Co? - spytał Lou.
- Odwróć się.
Co było powodem mojego zdziwienia? Harry z Eleanor wymieniający się śliną. Eleanor przecież zawsze udawała niedostępną dla niego. No... przynajmniej są szczęśliwi. Chyba. Za dużo myślę. Savannah! Ogarnij się. Rozejrzałam się po okolicy. Kilka gołębi, ludzie spacerujący po parku, dwójka ludzi naprzeciwległej ławce... zaraz! To oni! To ta dwójka ludzi, którzy nas śledzili. Okey... może mam jakieś paranoje, urojenia... tak, to wszystko przez drugi, ale to nie znaczy, że wariuję, co nie? Nie jest tak, skądże... dlaczego mówię do siebie? Dlaczego ja mówię do siebie?! Savannah! Ogarnij dupsko!
- Ej, a może pójdę po kawę? Starbucks niedaleko. - powiedziałam, żeby zająć sobie myśli czymś.
- Pójdę z tobą. - powiedział Lou.
Odeszliśmy od grupy.
- Savannah. - zaczął Lou.
- Tak?
- Nasrał ci na głowę ptak. - zaśmiał się, a ja z nim.
- Walisz rymy jak z maszyny. - oznajmiłam ze śmiechem.
- Bo jestem super gość. Mam fajeczek stos! Piwo sobie piję, chilloucik ziomuś, mam jeszcze trawę, marysia, chcesz może się przejechać? - "zarapował."
- Hahahahahahahaha coś ci teraz te rymy nie pykły. Poza tym słabo rapujesz. - oceniłam go.
- Ah tak! Może sugerujesz, że jesteś lepsza? - powiedział z udawanym oburzeniem.
- Hahahahahaha, no oczywiście! Od ciebie? Zawsze i wszędzie. - parsknęłam, chociaż i ja i on dobrze wiedzieliśmy, że nie umiem rapować. Szliśmy i co chwilę wybuchaliśmy śmiechem. Ja i Louis jesteśmy jak zgrany zespół. Tyle, że nas nie da się rozłączyć. Przez ten śmiech nie zorientowaliśmy się, kiedy doszliśmy do kawiarni, gdzie zamówiliśmy 9 kaw. Wychodząc, zobaczyliśmy jak słońce przedziera się przez chmury. Ah... i pomyśleć, że już niedługo wiosna. Jutro już 1 marca. Może zacznie się ocieplać. Nagle poczułam jak ktoś mnie lekko złapał za rękaw kurtki. Odwróciłam się i zobaczyłam tych ludzi. Patrzyli na mnie, ja na nich. Tak przez dłuższą chwilę.
- Czy chcieli państwo coś ode mnie? - spytałam, by wyjaśnić to.
- Eee... Ymm... - jąkała się kobieta. Szatynka o piwnych oczach i ciemnej karnacji.
- Skoro nie mają mi państwo nic do powiedzenia to... - przerwali.
- My...
__________________________________________________
Tak! W końcu udało mi się nabazgrać rozdział. Uwielbiam
przerywać w takich momentach <3. Tak jestem wredna. ;D
Ale tak szczerze? To nie jestem zadowolona z tego rozdziału. :(
Spierdoliłam to, lecz odzyskałam wenę twórczą i za niedługo
pojawi się następny rozdział. :D Mam nadzieję, że nie jesteście
źli na mnie z powodu takiej długiej nieobecności. :)